„Listy, których nie ma do kogo wysłać”. Recenzja najnowszego tomiku poetyckiego gdyńskiego poety Jerzego Edwarda Stachury wydawnictwa In gremio.
Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!
Zbigniew Radosław Szymański
Artysta pisze swój pierwszy wiersz, maluje pierwszy obraz, śpiewa pierwszą piosenkę, by już za chwilę tworzyć kolejny wiersz, piosenkę, obraz, tak jakby były one zawsze pierwszymi, a do końca świata pozostało wystarczająco dużo czasu na zrozumienie skąd i po co owo pracowite zapamiętanie. I chociaż czasem nachodzi go refleksja, że: „Został mi jeden dzień” to w tym twórczym szaleństwie nie ustaje. Bo tylko takie rozumienie sztuki, zawsze ta sama świeżość i zdziwienie pierwszą postawioną na papierze literą, pierwszym pociągnięciem pędzla czy też pierwszym wydobytym akordem pozwolą unieść skołowanej głowie spadające na nią gwiazdy marzeń: „Co noc spadają marzenia/na moją naiwną głowę”
Zadaniem poety jest te gwiazdy policzyć, a zadaniem poezji prowadzić go przez życie, przez ten jego Wielki Grabówek w twórczym pośpiechu i świadomości owego jednego, pozostałego dnia..
Po dłuższej przerwie, gdy zwątpienie i twórcza niemoc dotknęły poetę, bo : „Nie można dalej w chmurach/kiedy głowa/już ciąży ku ziemi”, przerwie, gdy wiersze nie chciały się pisać a ogień twórczy spalał w malowaniu obrazów – bo artysta na życie bez nadziei zgodzić się nie chce: „Słowem i pędzlem/malowałem pejzaże/nieboskłony/i żagle owiane nadzieją”– Jerzy Stachura udowadnia, że powiedzenie, iż „poetą się bywa” przynajmniej w jego wypadku nie sprawdza się. Całym swoim życiem – „życiopisaniem” jak trafnie pisząc o stryju Stachury, legendarnym Stedzie określił ten rodzaj codziennej twórczej aktywności krytyk, Henryk Bereza, Stachura zaświadcza, że „poetą się jest”, a bywa co najwyżej człowiekiem – chociaż to akurat wydaje się drugorzędne i niekonieczne. Bowiem być człowiekiem nie jest powodem do radości czy dumy.
Chociaż Stachura ten Wielki Grabówek chłonie wszystkimi zmysłami, czuje, że dzieło innego wielkiego Twórcy, którego imię piszemy zawsze wielką literą, nie jest bez skazy i byłoby trudne do zaakceptowania bez dokonanej przez poetę korekty: „Przez wrota smutku wracam/do stworzenia świata/do wielkiego wybuchu/krzyku i płaczu.”
Najnowszy tomik wierszy Jerzego Stachury, gdyńskiego barda, to poezja autora w pełni dojrzałego, pozbawionego złudzeń: „Zbyt krótkie to życie–//I choć mieszkałem na dachu świata/to głową nieba nie przebiłem/”. Poeta czuje, że w jego kalendarzu nieuchronnie nadchodzi zima. Boleje nad krótkotrwałością wiosny: „Zbyt krótka ta wiosna/ledwo ukwieciłem życie”- tłumacząc się z lata, które niewłaściwie spożytkował: „A lata nie pamiętam/Wiem tylko/że słońce miało kształt butelki/i było Bogiem”. Gorzkie to refleksje, tak jak gorzki jest tytuł tomu „Listy, których nie ma do kogo wysłać”.
Poezja jest rozmową. Czasem dialogiem z czytelnikiem, zawsze z Bogiem, niekiedy z samym sobą. Jest więc rodzajem przesłania, listu ubranego w formę wiersza. Dobrze, gdy są takiego listu odbiorcy. Gorzej, gdy z przyczyn krótkotrwałości życia, co jest motywem przewodnim tego zbioru, czy też codziennego merkantylnego zagonienia, tych adresatów zaczyna brakować. To poetę boli, ale nie rozpacza, lecz pieczołowicie kataloguje te listy, obwiązując odpowiednią wstążką. Takich zbiorów, którym przypasowany jest odpowiedni kolor kokardki, mamy w tym tomie trzy. Mnie najbardziej urzekł ten przepasany wstążką koloru białego.
Biel to kolor dziewictwa, ale też kolor kapitulacji. Z jednej więc strony mamy w tym zbiorze wiersze, w których poeta wraca do dzieciństwa, młodości, pierwszych miłości, do swojej pierwszej tropy, jaką był (jest?) Grabówek: „Gdzie ten chłopak z Grabówka/ze scyzorykiem w ręku/którym bronił podwórka/a dziewczynie wyznawał miłość/na drzewach i płotach”, z drugiej zaś strony wiersze, w których autor zdaje sobie sprawę, że są pisane już „za pięć dwunasta” na całkowicie zmarginalizowanym peronie ostatniej stacji: „Znów siedzę na piątym peronie/gdzie nie zatrzymują się/dalekobieżne pociągi/a tylko towarowy do Pietuszek// i ten stary zegar/z zawałem/za pięć dwunasta”.
Niestety, Stachura poeta częściowo zapomniany, nie ten z pierwszych stron literackich periodyków, na swój prywatny peron we Włoszczowej liczyć nie może. I dobrze! Im więcej Stachury dla nas, Gdynian, tym lepiej. Chociaż: „Nie ma już naszych kamienic/baraków i szopek” to pozostał poeta i chłopcy z Grabówka, którzy przetrwali w jego wierszach: „Ale kiedy wspominam/chłopaków z Grabówka/to jakbym sobie wierszem/opowiedział życiorys”.
A życiorys to barwny. Stachura z niejednego jadał pieca, z niejednym zjadł beczkę soli i niejedną dróżkę wydeptał. Być może tę do piwiarni „Baryłka” najbardziej, ale czy po latach nie okaże się, że wszystkie drogi prowadzą do jednego miejsca, a jest tym miejscem pamięć i dusza poety?
Wojciech Fułek- poeta, pisząc o debiutanckim tomiku swojego kolegi po piórze i nie tylko piórze, tak charakteryzował twórczość Stachury: „To poeta, który nie chce pisać wierszy. Chce je poczuć pod stopami, pod palcami rąk. On czuje wierszem. Poeta, Który Czuje Poezję”. Tych ścieżek Stachura wydeptał zbyt wiele, by nie pojąć, że życie pełne, to jest życie w twórczym uniesieniu, w zachwyceniu, podczas którego dusza z dopuszczenia Boga wychodzi z ciała człowieka i pod opieką Anioła odbywa pielgrzymkę po Niebie i Piekle.
Tym Aniołem dla poety jest kobieta, do której listy przewiązał ten rozwichrzony skrupulant wstążką czerwoną. Ten cykl, w którym spotykamy Stachurę spalanego płomieniem miłości, składa się z wierszy, w których mądra kobieta odnajdzie całą gamę niełatwych kobieco-męskich relacji i odniesień. Poeta pisze te listy z – jak czytamy w tytule jednego z wierszy- „Poczucia winy i wstydu”, pytając z pokorą „…gdybym ci wiersz/na wieczność/wykuł w powietrzu-/Czy przebaczysz?” Pytanie chyba retoryczne, bo która kobieta takiego żalu za grzechy nie doceni.
Kobiety bywają przewrotne, wie już poeta o tym dobrze, bo chociaż: „chciałem podarować ci świat/który dla ciebie stworzyłem–” i „Z ruin pocałunków/zbudowałem pałace miłości/a drogi/wymościłem kwiatami”, to „…ty nie przyszłaś/na umówione spotkanie-/pod zegar światła”.
Wiele w tym cyklu rozstań, niedomówień, spalającego ognia „W twoich oczach ćma/ostrzegała mnie przed ogniem”, ale zawsze ta wybrana otoczona jest czcią i tylko szkoda, że czasem jej fotografia traci opiekę Najwyższego: „I tylko żałować chwili/zanim opuścił ją Bóg” – smuci się poeta nad fotografią tej, którą pokochał.
Wtedy to jest czas na „Nowe poczęcie”, bo gdy: „Brakuje mi wierszy dla ciebie-/słów nowych nie stworzę/serca nie uskrzydlę–//Na krze lodowej/ku północy płynę//gdzie czarne bociany/kreślą na niebie/znak ryby” – dusza poety zwraca się w rejony metafizyczne, gdzie wiara, Bóg i miłość tworzą jedność. Nawet jeżeli do miłości Stachury zapukała jesień, to wciąż jeszcze mimo chłodu otaczającego z wolna jego serce „Widać/nie ma jeszcze wierszy/na zimę” – i znając Jerzego, myślę, że takich wierszy na zimę nie doczekamy, bo to poeta, który nie potrafi być chłodnym.
Po tych dwóch kolorach, białym kolorze niewinności oraz poddania się losowi, po czerwonym, symbolu gorąca i życia, następuje cykl wierszy – listów obwiązanych wstążką koloru niebieskiego. Niebieski to kolor nieba, który spowodowany jest efektem Rayleigha, czyli rozpraszaniem się cząstek światła w cząstkach atmosfery. Takim lotem ku niebu, ku słońcu – lotem Ikarowym była droga poety. „Przecież zawsze/byłem w drodze do słońca//choć już tylko sny alkoholowe/przypinają mi skrzydła” (Lot i kara). Jaki lot, taka i kara dla Ikara, powiedziałby ktoś, kto łatwo rzuca oskarżenia, ale czy kara sprawiedliwa? Czy ustawiczne pisanie wierszy nie jest dostateczną pokutą: „W sobie poszukam pokuty/i kary/choć nie jestem sadem/ani kościołem”?
Kolor niebieski kojarzy się zwykle z duchowością, spokojem i harmonią. O ile jednak duchowości w wierszach Stachury nie brakuje, to spokoju nie osiągnie chyba zbyt prędko. Mimo iż drepcze po świecie lat już ponad sześćdziesiąt, to końca drogi nie widać. Wciąż pozostaje takim Odysem zaplątanym w rozgrywki najwyższych bóstw: „To jeszcze nie koniec/wciąż dryfuję/po oceanie wiersza//choć sam już nie wiem/czy portu szukam/czy tylko wyspy wypatruję”.
O ile dotychczas Stachura jawił się nam jako taki zbuntowany outsider, dystansujący się wobec tego, co w swojej wędrówce przez ten Wielki Grabówek spotyka, tworząc swój własny, alternatywny świat bezbrzeżnej liryki – o tyle w tym tomie niewysłanych listów spotykamy poetę nieco zmęczonego i trochę zrezygnowanego, ale świadomego, że „piątej strony świata” wciąż nie odnalazł: „Mógłbym jeszcze pokochać/tę planetę/i jej sztuczne satelity//gdybym tylko wiedział/gdzie jest piąta strona/tego dziwnego świata.
Widać dojrzał już do refleksji, że te „sztuczne satelity”- między innymi te, które tworzy poezja – bez wiary w „piątą stronę świata”, miłości do naszej dziwnej planety, nie są w stanie wzbudzić. A życie bez miłości sensu nie ma, więc wciąż czekam na wiersze, w których ujrzymy poetę mocno w tej „piątej stronie” osadzonego. Wiele wierszy wskazuje na to, że poeta do granic tej strony świata już się mocno zbliżył.
Stachura odważył się dołączyć do tego zbioru wierszy także te, które pisał jako piosenki. Jak wiemy, od lat przemierza drogi i bezdroża z gitarą, śpiewając piosenki swojego stryja Steda a także kilku zaprzyjaźnionych poetów, oraz swoje. Poezja śpiewana, ta „kraina łagodności” przez krytyków literackich i rozmaitych literackich pięknoduchów jest wyśmiewana i uważana za gatunek podrzędny. Ja się jednak upieram, że w tym wszechogarniającym bełkocie poetyckim, jaki nam zgotowali mądrale po studiach polonistycznych, właśnie te śpiewane strofy – płynące wprost z serca, chociaż czasem rażą uszy nadmiarem rymów męskich, pozwolą poezji przetrwać. Pamiętajmy, że od początków swoich poezja była zawsze melorecytacją i cieszmy się, że tradycje rapsodów, bardów, lirników, skaldów, trubadurów są wciąż żywe: „Jeśli masz ochotę śpiewać- śpiewaj!/Śpiew jest dobry na żółć”– cytuje Stachura Gabriela Garcię Marqueza. Śpiewajmy więc: „kiedy pęka złote serce/kiedy błyśnie w oku łza/To pamiętaj, że przy tobie/Jak stróż anioł – byłem ja”. Z takim Aniołem Stróżem z pewnością żyć łatwiej.
Częstym motywem tych wierszy jest motyw „milczenia, które jest złotem”: ”Kiedy moje milczenie jest złotem”, „I nawet milczenie/ze szczerego złota”. O ile jednak w wypadku wielu z nas, piszących, ta maksyma znajduje potwierdzenie, o tyle Ty, Jerzy Stachuro, tą drogą nie idź! To nie jest droga do Twojego Zagubinowa.
Złoto – owszem, ważne w stosunkach damsko-męskich (obrączki, pierścionki, itd…) ale poecie ostatnia złotówka w kieszeni zupełnie wystarczy, a złoto zostawmy bankom i czcicielom „złotego cielca”. Nie idź więc Poeto tą drogą, bo Ci wszyjemy, gdzie potrzeba, „dzi-pi-esa”, byś nie błądził i więcej nie obrażał nas, twierdząc, że: „Między nami/a słowem rzuconym na wiatr/są przestrzenie świetlne-// Jak odebrać ciszę/gdy wciąż pamiętam muzykę–//I już tylko wiersze/zagubione we mgle//i listy/których nie ma do kogo wysłać.
Nie bądź tak opieszały jak Poczta Polska! Jeszcze nas – czekających na Twoje listy, trochę zostało.
Listy, których nie ma do kogo wysłać, Jerzy Stachura. Wydawnictwo In gremio, 2012, twarda okładka, s.86.